Główki w lesie
***
Krótko przed zachodem słońca stołówka ożyła zapachami i gwarem. Kadeci różnych roczników zaczęli napływać w coraz liczniejszych gromadach. Podobnie stół wychowawców liczył coraz mniej wolnych krzeseł. Mimo zniewalających zapachów, którymi Quardes zaczął się zajadać, zanim jeszcze cokolwiek trafiło na talerz, jeden z wychowawców pozostał czujny. Alabaster zaczął przyglądać się zamiast swojemu posiłkowi to kadetom, coś wyraźnie było niepełne. Jeden dwa… sześć miejsc wolnych przy stole pierwszorocznych.
Minęło dziesięć minut, może więcej… minęło dokładnie pół talerza Quardesa. Alabaster w tym czasie zdążył zanalizować, którzy drugoroczni, zachowują się najweselej, bez wyraźnego powodu do satysfakcji. Dostrzegł też, że dość szybko i oni zjedli posiłek. Czyżby z głodu? Czy nie chcieli zbyt długo przebywać ze starszyzną w jednym pomieszczeniu? Gdy po odstawieniu talerzy kierowali się do wyjścia, Alabaster złapał ich tuż przy drzwiach.
- Noilon! Fragiel! – warkną doniośle za ich plecami, a chłopcy jak na wystrzał wyprostowali się i odwrócili twarzami do profesora z wyrazami gotowości. – Gdzie knoty?
- Nie wiemy Profesorze. – zaczął z powagą Fragiel. – W trakcie dzisiejszych obowiązków nie natknęliśmy się na młodych.
- Może sią zakopani po uszy w swoich obowiązkach…- ciągnął Noilon nie mogąc utrzymać powagi na twarzy. Alabaster zyskał pewność, co do winnych… wciąż nie wiedział tylko jakiego przewinienia. Ściągnął groźnie i oczekująco brwi, po chwili zniecierpliwienia miał przejść do gróźb i konsekwencji, jednak jego podniosły autorytet zniszczył Quardes swobodnie trącający go w ramię.
- Co ich przesłuchujesz? - spytał swobodnie, jak gdyby właśnie wtrącił się w pogadankę o pogodzie.
- Zrobili coś z pierwszorocznymi. – Alabaster warknął krótko nie spuszczając wzroku z winnych, którzy mieli coraz większe trudności z zachowaniem pokerowej twarzy. Quardes spojrzał na nich bardziej pogodnie, nie ukrywając ekscytacji i ciekawości w oczach i coraz większym uśmiechu.
- Gadajcie… jestem ciekawy. – Na te słowa Noilon już lekko mrukną z zamiarem wyznania, jednak towarzysz szturchnął go dotkliwie w bok – Jak nie zaspokoicie mojej ciekawości… to gorsza kara was czeka niż za ten „kawał” – kontynuował Quardes.
-… zakopaliśmy… po głowy… w lesie. – wyzwał ze satysfakcją i strachem w głosie Noilon zerkając nieśmiało na wyraz twarzy starszyzny. Zanim Alabaster zdążył ryknąć z oburzeniem, Quardes musiał mu przerwać, gdyż od jego postawy zależał jeden drobny szczegół…
- Mają dostęp tlenu? – zapytał niewzruszony.
- Eh.. tak jasne… ziemi tylko po szyje... nie chcemy im krzywdy zrobić. - wypalił szybko Fragiel z nadzieją, że to uratuje ich sytuacje.
Zapadła chwila ciszy, w której chłopcy czekali na wyrok, Alabaster poczerwieniał, a Quardes… odetchnął głęboko, wzruszył ramionami i delikatnie się uśmiechnął.
- W porządku… odkopcie ich góra nad ranem. – obrócił się na pięcie i ruszył w głąb stołówki.
- Gdzie! Zaraz! Jakie w porządku?! - Alabaster rzucił się w krok za nim, jednak przystanął jeszcze i spojrzał na chłopców, którzy już zdążyli odetchnąć z ulgą i nadzieją, na brak konsekwencji, skoro słyszeli aprobatę – wykrzaniać do pokojów… potem się wami zajmę! – krzyknął i ruszył za Quardesem. - Czy tobie już do końca odbija, żeby na takie rzeczy pozwalać?! Jeszcze ich pogłaszcz, że dobrze zrobili! – trzepnął w plecy przyjaciela, żeby skupić jego uwagę… oraz z czystej złości.
- Nie przesadzaj… knoty to nie płatki śniegu. My też przetrwaliśmy swoje pierwsze tygodnie, oni też…
- Ale żeby zakopać! To…
- To się powtarza mniej więcej co dwa, trzy lata – przerwał mu stanowczo, jednak wciąż rozbawiony Kapitan, po czym sięgnął po kubek… swój czy nie swój. – Jedyne co mogę im zarzucić, to brak oryginalności.
- Trzeba ich znaleźć. – westchnął zdenerwowany Alabaster próbując opanować chęć uduszenia przyjaciela. Zamknął oczy i zaczął masować zatoki, jakby to miało właśnie pomóc w skupieniu się nad poważniejszym zmartwieniem. – Tam może być Jarvis…
- A czy ja wyglądam jak pies tropiący? Dasz mi gacie kogoś z nich do powąchania? – oburzył się lekko. Wciął głębokiego łyka próbując odepchnąć od siebie czarny scenariusz tej sytuacji, który mu nasunął towarzysz.
- Obaj wiemy, że wystarczyła by ci koszulka… weź ty wreszcie odpow…
- Dobra! – warknął uderzając kubkiem o stół. – Ja pójdę po ubrania któregoś z nich… ty powiedz Jaremu żeby się zajął Fraglem i Noilem. Widzimy się przy bramie.
- A ty wiesz kogo w ogóle nie ma? – spytał spokojnie, na twarzy jednak odznaczało się zdziwienie tak szybkim sukcesem w dyskusji i… minimalnym zaangażowaniem przyjaciela.
- Malki dziś nie czuje pół dnia… więc wąsaty jest z nimi… - Quardes wyminął towarzysza wyraźnie niezadowolony.
***
- Już dawno powinienem odpoczywać w domu- burknął Quardes naciągając suchą gałąź tak by trafiła w prowokatora nocnej wyprawy.
- Oni też. – Alabaster osłonił twarz przed uderzeniem gałęzi naprężonej przez przyjaciela, jednak kolejnej, spokojnie wiszącej na wysokości jego oczu już nie dostrzegł.
Było już mocno po zmierzchu… dokładnie cztery talerze Quardesa po zachodzie. Las wydawał się mieć naturalną tarczę przed jakimkolwiek światłem i ciełepem z zewnątrz. Jedynie ciepłe światło lampy niesionej przez Quardesa oświetlało im drogę po nieco zmarzniętej ziemi. W gruncie rzeczy tylko Alabasterowi, który trzymał w rękach dwie łopaty. Mendenhall kierował się głównie zapachem koszulki wyjętej z pralni, aż zatrzymał się gwałtownie.
- Gdzieś tu… - wziął głębszy oddech i posłał światło machając lampą na wszystkie dostępne mu strony
– Marco! – zakrzyknął głośno, mając nadzieję, że są już na odległość dźwięku. Rozeszło się echo, a kiedy ono już zamilkło nastała chwila nasłuchiwania.
- Polo kurwa! Tutaj! Pomocy! -odezwał się głośny i rozłoszczony głos Malki.
Alabaster czym prędzej ruszył w stronę, z której nadeszła odpowiedź na nawołanie. Po chwili obaj mężczyźni zbliżyli się do miejsca, gdzie blask lampy dosięgał sześciu wystających z ziemi główek, które wpatrywały się w nich to z ulgą, to z nadzieją.
- Widzisz… chłopakom zależało jednak na ich integracji… nie zakopali ich w półkilometrowych odstępach. – uśmiechnął się Quardes podchodząc bliżej
- Gdzie Jarvis? – Alabaster przeleciał panicznie wzrokiem po ziemi.
- Trochę bardziej z tyłu… między Charlotte, a Zenno. Miał jeden atak… – mruknęła Atrix spoglądając niechętnie na mężczyzn.
- Coście tacy sztywni? -uśmiechnął się wesoło Quardes odkładając lampę na ziemię.
Alabaster podszedł szybszym krokiem do Jarvisa i przykląkł koło jego głowy.
- W porządku? Możesz oddychać już swobodnie? -spytał zaczynając rękoma odgarniać ziemię przy jego szyi.
- Profesorze… już dawno nie byłem tak zrelaksowany… przy tym to nawet leżenie wydaje się męczące. – spojrzał na Alabastera z niemałym wyrzutem, mimo, że szeroko uśmiechnięty.
- Uprzejmości nie mogą chwilę poczekać? Odkopiecie nas? -przypomniał James, jakby stan zakopania kadetów wydawał się Starszym naturalny. Alabaster spojrzał na niego prędko i równie szybko poderwał się po łopatę.
- Tak już… oczywiście…
- …Że nie! – przerwał Quardes patrząc z niesmakiem na przyjaciela. – Nam nikt nie pomagał w pierwszym roku. Chciałeś zobaczyć co z Jarvisem to zobaczyłeś. Kadeci muszą…
- … doznać całej gamy wrażeń obozowych w całym zakresie. -dokończyła ruda patrząc ze zmęczonym wyrzutem na Kapitana- już to kiedyś słyszałam.
- No to rozumiecie i bardzo dobrze. – Quardes uśmiechnął się do nich serdecznie i już chciał ruszać w drogę powrotną mimo głośnego chóru dezaprobaty za sobą.
- Nie żartuj sobie! Nie zostawimy ich! – sprzeciwił się Alabaster podchodząc z łopatą do Jamesa, z nadzieją, ze ten potem pomoże odkopać resztę. Quardes jednak podszedł do towarzysza i złapał za jego łopatę powstrzymując pierwsze zamierzenie do kopania.
- Naprawdę… odpuść, dadzą sobie radę. -po czym już zdecydowanie zabrał mu narzędzie i odrzucił na bok. Alabaster popatrzył na Mendenhalla z żalem, ale coraz bardziej przekonany do jego postawy, tym bardziej, że już zniecierpliwiony zaczął go ciągnąć za rękaw w drogę powrotną. Spojrzał jeszcze po zakopanych kadetach przepraszająco, po czym złapał lampę z zamiarem odejścia.
- Ale światełka to niech tata nie gasi…- zażartował podirytowany Fandral, a Alabaster z przekonaniem zostawił lampę.
- Spokojnie dziaciaki… wuja brodacz będzie się o was martwił całą noc – pocieszył Quardes odwrócony już tyłem do rozmówców wciąż ciągnąc Alabastera za rękaw po czym zaczął wesoło nucić, aż nie było widać, ani sylwetek starszych w ciemności, ani głosu nucenia.
Autor: Natalia Strąkiewicz